Niezły odlot w II RP
Na polskim rynku narkotyki zyskały popularność w dwudziestoleciu międzywojennym. Wówczas pojawiły się też pierwsze ustawy antynarkotykowe. Policja w starciu z dilerami była jednak bezsilna.
Fragment fabularyzowanego reportażu opublikowanego na łamach „Rzeczpospolitej” 15 sierpnia 1929 r. nie pozostawia wątpliwości:
„– Iluż, zdaniem pana, może być w Warszawie kokainistów?
– Samych kokainistów trudno się doliczyć, raczej kokainistów i morfinistów.
– No więc?
– Będzie z 15 000.
– Cóż to za element?
– Różny, od nizin do wyżyn, z 60 proc. kobiety; mężczyźni poza kokainą używają także morfinę, opium, eter. Kobiety raczej tylko kokainę… Kokainistki rekrutują się przeważnie z najgorszych szumowin, morfinistki – już z nieco lepszych sfer.
– A skąd się pan orientuje, że będzie ich 15 000?
– Po obrotach hurtowni”.
Na ów fragment powołuje się Stanisław Milewski w książce „Ciemne strony międzywojnia”. Informacje pochodzą z rozmów z tzw. porcjarzami, czyli ówczesnymi dilerami narkotyków. Nie mamy pewności, na ile liczby są wiarygodne. Faktem pozostaje, że narkotyki były obecne na polskim „rynku” zawsze.
Kiedyś Słowianie odurzali się grzybami, bieluniem czy konopiami, zapewne używali także wywarów z maku, a menu uzupełniali alkoholem. Na wsi substancji psychoaktywnych używano nawet do uspokajania dzieci. Dowodzi tego przyrząd zwany chechłaczem, który kupowano na otarcie łez. Bibliografia oficjalna...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta